Czy można żyć bez miłości? Co dzieje się z ludźmi, którzy nie kochają? I dokąd zmierza świat pochłonięty wyścigiem za coraz lepszym życiem? Czy w tym ludzkim łańcuchu potrzeb jest jeszcze miejsce na uczucia? Co przydarza się ludziom skupionym wyłącznie na sobie? I jakie skutki niesie ze sobą egoizm? O tym wszystkim i o emocjonalnej apatii naszych czasów opowiada najnowszy film Andrieja Zwiagincewa pt. „Niemiłość”.
To wybitne kino, nie bez przyczyny z nominacją do tegorocznego Oskara i z nagrodą jury z Cannes, które bardzo trafnie diagnozuje współczesną kondycję rodziny i społeczeństwa, nie tylko rosyjskiego; to historia uniwersalna, której główne przesłanie jest jasne niezależnie od szerokości geograficznej i choć wątek dotyczący polityki „państwa Puszkina i Putina” jest istotny, nie wybija się na pierwszy plan, jak choćby w słynnym „Lewiatanie”.
Początek końca świata
Tutaj ważna jest opowieść o rozpadzie – związku dwojga ludzi i znanego im dotąd świata, w wymiarze osobistym i społecznym. W tle rozwodu Żeni (Maryana Spivak) i Borysa (Aleksey Rozin) toczy się konflikt na Ukrainie; właśnie kończy się rok 2012, a media wieszczą koniec świata. Co jeszcze może się zdarzyć?
Reżyser przedstawia nam niedobraną parę – ją, czyli rozczarowaną mężem żonę, niespełnioną ani w małżeństwie, ani w macierzyństwie, rozgoryczoną, pełną frustracji i żalu, i jego, czyli znudzonego mężczyznę w średnim wieku, który choć mierzył wysoko, utknął gdzieś pomiędzy, szarpiąc się z samym sobą i niezaspokojonymi ambicjami. Każde z bohaterów czuje, że coś im umknęło i za własne nietrafione wybory obwinia drugą stronę, nie dopuszczając myśli o osobistej odpowiedzialności za porażkę. Skupieni na sobie, żądni zaspokojenia swoich pragnień i realizujący własne scenariusze, gubią w końcu nie tylko kontakt ze sobą. Tracą też relację z synem, dwunastoletnim Aloszą (Matvey Novikov), który będąc niemym świadkiem wszystkich kłótni rodziców, zostaje uchwycony przez kamerę w bezgłośnym płaczu, o którym nikt nie wie. Tylko widz. To scena, która boli.
A potem chłopiec znika
Rozpoczynają się rutynowe poszukiwania. Wszystko dzieje się automatycznie, zgodnie z obowiązującymi w takich przypadkach procedurami. Rodzice chłopca doskonale grają swoje role, wpisując się w kanon społecznych oczekiwań. Cały proces wyzuty jest z emocji. Cała sytuacja nikomu nie jest na rękę. W końcu każde z małżonków ma własne plany, które na chwilę trzeba odwiesić na kołku. Nowe życie każdego z nich musi poczekać.
Poszukiwania się przeciągają; są czasochłonne i absorbujące. Rodzice zaginionego nawet w takim trudnym momencie nie potrafią znaleźć wspólnego języka; wydaje się, że łączą ich tylko różnice – te same pretensje i niezaspokojona potrzeba miłości.
To właśnie tytułowa „niemiłość”, która odsunęła ich od siebie i od syna, spaja tu wszystkich – rodzinę i społeczeństwo – oplatając ułudą wyobrażeń o istocie miłości. Udawane przez lata uczucia, życie budowane na kłamstwach i brak empatii to główne zarzuty pod adresem współczesnych rodzin i całych narodów, dla których ważniejsza jest gra pozorów i wirtualne życie pełne selfie, niż szczerość wobec własnych emocji i prawdziwych potrzeb bliskich.
Osobowości dyssocjalne
Ten film, choć opowiada o sytuacjach budzących w ludziach ogromne emocje – rozwodzie i zaginięciu dziecka (a w tle o toczącej się wojnie) – grany jest na chłodno, opowiadany z dystansu, a rodzice dla Aloszy są tacy sami, jak Rosja dla Rosjan, bezduszni.
Ten sposób narracji, w którym bohaterowie trzymają swoje prawdziwe odczucia pod powierzchnią, długo nie pozwalając im wypłynąć, a z odbiorników radiowych i telewizyjnych sączą się niezwiązane z głównym wątkiem relacje z regionu ogarniętego wojną, tylko potęguje narastające napięcie. Tylko pozornie wydaje się, że wszystko jest pod kontrolą. Okazuje się, że są obszary, nad którymi nie umiemy panować. Taki rodzaj ekspresji nie pozostaje bez wpływu na odbiór obrazu, intensyfikując przekaz, w trakcie którego widz kumuluje w sobie niewypowiedziane emocje bohaterów, by wraz z nimi przeżywać cały proces tracenia, a na koniec pozostać z wrażeniem, iż ten specyficzny rodzaj spiętrzenia uczuć powinien był znaleźć gdzieś ujście. Powinien zakończyć się transformacją.
Ale reżyser i widzów, i bohaterów pozbawia tego przywileju. Okazuje się, że zmiany są pozorne, że trudno uczyć się na błędach, że historia ciągle się powtarza, a my ciągle – albo patrzymy na życie zza szyby, albo dostajemy zadyszki już na bieżni, jeszcze przed prawdziwym biegiem. Jakby brakowało nam czegoś ważnego, umożliwiającego wyjście z zaklętego kręgu.
To film pełen metafor, które każdy może odczytywać bardzo indywidualnie. Najważniejszą jest jednak ta, że nie da się żyć bez miłości. Tylko czy potrafimy jeszcze kochać..?
Nie powiem już nic więcej poza tym, że trzeba zobaczyć ten film. Chociaż to nie będzie przyjemne.
Dajcie znać jak odebraliście „Niemiłość” i czy było warto się na niego wybrać?