Jest wrześniowy weekend, właśnie po raz pierwszy powiało jesienią. W środku miasta, w sercu wrocławskiego Rynku ma swoją inaugurację Wrocławski Dom Literatury – nowe miejsce na kulturalnej mapie stolicy Dolnego Śląska. Organizatorzy zadbali o bardzo bogaty program spotkań z ludźmi pióra, wśród autorów zaproszonych z tej okazji jest też Elżbieta Cherezińska.
Wybieram się na to spotkanie z ciekawością, interesuje mnie kto stoi za historycznymi bestsellerami, którymi zaczytuje się coraz więcej Polaków. Sprawdzam wcześniej, że to teatrolożka z wykształcenia, a pisarka z wyboru. Na sobotnim spotkaniu prowadzonym przez Michała Nogasia, poznaję kobietę otwartą, rzeczową i bardzo pozytywną, ale co chyba ważniejsze – prawdziwą gawędziarkę. Snuta przez pisarkę opowieść – trochę o sobie, trochę o tworzonych postaciach, trochę o współczesności, a trochę o zamierzchłej historii, rozbudza ciekawość i sprawia, że słuchacze mają ochotę dowiedzieć się więcej, sięgnąć po jej książki. Te można właśnie kupić, aby później ustawić się w długiej kolejce po autograf!
Okazję ku temu stwarza premiera drugiej części opowieści o Świętosławie, córce Mieszka I i siostrze Bolesława Chrobrego, która została królową Szwecji, Danii i Norwegii oraz matką królów Północy. Zastanawiam się, jak to możliwe, że nikt wcześniej nie napisał o piastowskiej księżniczce, średniowiecznej wersji kobiety sukcesu!
Sygryda Storrada, bo pod tym imieniem wspominają ją skandynawskie sagi, była mocna w słowach, dumna i silna. Była nie tylko dobrze urodzona, stała się również wytrawną polityczką, potrafiącą kalkulować, ryzykować, tracić, ale też wygrywać. A jaka była naprawdę? Ile o niej wiemy na pewno? Co jest literacką fikcją stworzoną na potrzeby książkowej legendy? Czy życie Królowej to tylko przyjemności? Czy może raczej ogromne poczucie odpowiedzialności i nieustające pasmo niełatwych wyborów? Jaka musiała być kobieta, aby pozostawić po sobie tak trwały ślad w pamięci potomnych? Odpowiedzi na te i inne pytania szuka Elżbieta Cherezińska w dwutomowym cyklu (pierwszy tom to „Harda”, drugi „Królowa”) o niezwykłej Piastównie, która została pierwszą koronowaną głową dynastii!
Aby dowiedzieć się więcej, nie tylko o powieściowej „Królowej”, ale również o aktualnej Królowej polskiej powieści historycznej, umawiam się na wywiad, aby zapytać o to, czego nie udało mi się dowiedzieć na wieczorze autorskim.
Spotykam kobietę bezpośrednią, towarzyską, pewną siebie, która potrafi skrócić dystans (o ile tego chce) i swobodnie żonglować wiedzą o życiu ludzi sprzed tysiąca lat; prawdziwą pasjonatkę życia! Rozmawiamy o pisaniu, o pasji do sprzątania (!), o szczęściu, doli średniowiecznych kobiet, ale też o współczesnej roli historii, odpowiedzialności pisarza i o tym, co po „Królowej”.
O tym wszystkim i o wielu innych rzeczach BESTSELLERCAFE opowiada Elżbieta Cherezińska.
BestsellerCafe: Chciałabym zapytać o początki, jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem?
Elżbieta Cherezińska: To wyszło zupełnie spontanicznie i nieoczekiwanie. Pracowałam wtedy w rozgłośni radiowej w Kołobrzegu. Równolegle zaczęłam studia, na skutek zbiegu różnych okoliczności, w tym poważnego wypadku samochodowego, później niż moi rówieśnicy. Potem był długi okres rehabilitacji. Zajęcia na wymarzonej uczelni – Wydziale Wiedzy o Teatrze Państwowej Szkoły Teatralnej w Warszawie zaczynałam, mając na głowie pracę, budowę domu i córkę w wieku w przedszkolnym. A równolegle z tym wszystkim prowadziłam zajęcia dla recytatorów – coś, co sama robiłam przed laty i co bardzo lubiłam. Wtedy poznałam Szewacha Weissa, który przyjechał do Kołobrzegu na spotkanie autorskie. Zaproponowano, abym przeczytała fragmenty jego książek. To go bardzo poruszyło. Zapytał, czy bywam w Warszawie, a ja bywałam tam regularnie co dwa miesiące na zjazdach uczelnianych. Zaczęliśmy się spotykać. On zaczął mi opowiadać o sobie, ale w sposób, w jaki nie mówił na spotkaniach autorskich. Potem poprosił, abym to ja prowadziła te spotkania. Te wszystkie wysłuchane opowieści buzowały we mnie, drążyły. Zaczęłam się zastanawiać – po co myśmy się spotkali? Przecież jest już tyle wersji jego opowieści o przeszłości. I nagle zdałam sobie sprawę, że jest tego bardzo dużo, ale wszystko ma formę wywiadu rzeki, w którym wszystko się przelewa i rozpływa. Dlatego usiadłam i spisałam to, co najciekawsze, w dwanaście opowiadań. I jemu to się bardzo spodobało, poczuł się z tą opowieścią bezpiecznie. Tak powstała pierwsza książka.
BC: W jakimś sensie Szewach Weiss odkrył Panią dla pisarstwa?
ECH: On nawet nie wiedział, że ja to zrobię! Ale tak, w jakimś sensie „wykluł” mnie.
BC: Czy wcześniej myślała Pani o pisaniu?
ECH: Tak, ale myślałam, że będę pisać, jak już będę starą kobietą, kiedy załatwię już wszystkie sprawy, które mam do załatwienia, kiedy zrobię karierę. Nigdy nie myślałam o pisaniu w kategoriach zawodowych. Raczej widziałam w pisaniu spełnianie pasji i nie myślałam o tym, czy ktoś taką książkę kupi czy nie.
BC: A pisała Pani do szuflady?
ECH: Nie. Oczywiście pisałam opowiadania – mniejsze, większe, ale nie było w tym żadnej systematyki. To była jedna z bardzo wielu rzeczy, które robiłam w życiu. Ale każdej z tych rzeczy zawsze poświęcałam się w 100%! Kiedy budowałam dom, mogłam napisać doktorat z budownictwa, bo interesuje mnie wszystko – gatunek materiałów, ich skład itp. Kiedy zakładałam ogród na podmokłej łące, która była nią przez dziesiątki lat – mogłam obronić doktorat z ogrodnictwa. Dla mnie nie wystarczający jest sam przepis kulinarny z listą składników, ja chciałabym wiedzieć, jak każdy składnik wpłynie na jakość, na smak przyrządzanej potrawy.
BC: Miałam w liceum nauczyciela, który mówił nam, że nasza wiedza jest jak balon napełniony powietrzem – im więcej wiemy, tym jest większy, ale tym samym jego powierzchnia styku ze strefą niewiedzy też się powiększa, co sprawia, że im bardziej poszerzamy swój horyzont, tym więcej mamy do zrobienia. Mam wrażenie, że właśnie tak jest z Panią – czyta Pani jedną książkę, a po niej ma do przeczytania kolejnych piętnaście, prawda?
ECH: Tak, to jest właśnie rodzaj nieustającej ciekawości do odkrywania. Ja uważam, że trzeba mieć taką ciekawość w każdym zawodzie, np. nauczyciel powinien być ciekawy każdego młodego człowieka, którego spotyka na swojej zawodowej ścieżce.
BC: Przyzna Pani, że to dość idealistyczne podejście. Ja się nawet z Panią zgadzam, ale to chyba jednak myślenie życzeniowe.
ECH: Ech, sprowadza mnie Pani na ziemię. Ale wydaje mi się, że ludzie, którzy odnoszą sukces są pasjonatami, a ich sukces jest wynikiem pasji właśnie. I pewną składową szczęścia. Życzymy sobie przecież – szczęśliwego życia, prawda? Cóż to znaczy?
BC: A co to znaczy dla Pani?
ECH: Szczęście jest zawsze efektem ubocznym spełniania siebie, swoich celów. Nie chodzi o to, aby całe życie realizować kolejne zadania, ale raczej, aby ich wypełnianie wynikało z pasji. Jeśli to, co robimy, jest dla nas pasjonujące, to szczęście pojawi się samoistnie. Np. mnie pasjonuje sprzątanie!
BC: Nie wierzę! Ale zapraszam 🙂
ECH: Może po napisaniu kolejnej książki (śmiech). Bo kiedy kończę pracę przy komputerze, kiedy zamykam wielomiesięczny lub wielotygodniowy proces pisania, to naprawdę o niczym tak bardzo nie marzę, jak o tym, żeby myć okna, myć podłogi, prać… To jest moja pasja sprzątania.
BC: A skąd się wzięła pasja do średniowiecza?
ECH: Nie mam pojęcia. Czasami są takie pytania, na które nie znam odpowiedzi. Pamiętam jednak, że już w podstawówce, podczas szkolnych wycieczek, takich najbardziej banalnych – do Gniezna, Krakowa czy Malborka, odrzucał mnie barok, zawsze. Do dziś go nie lubię, jest dla mnie zbyt głośny, traci w moich oczach przez nadmiar złoceń. Barok mnie przytłacza. Zupełnie inaczej odbieram gotyk, który przyciąga mnie jakąś magnetyczną siłą. Odkąd pamiętam lubiłam strzeliste wieże – choć nie ma ich u nas zbyt wiele i nie są zbyt wysokie – uwielbiałam ich surowy charakter. A potem zaczęłam się zastanawiać skąd to się bierze – kto to zbudował, kto tam mieszkał, kto się modlił. Tym stopniowaniem ciekawości szłam dalej.
BC: Tę ciekawość widać w Pani książkach, w końcu większość z nich dzieje się w średniowieczu. Czy oprócz przykładów kultury materialnej dostrzegła Pani również coś, co Panią zafrapowało, w ludziach z tej epoki?
ECH: To było znacznie później. Najpierw średniowiecze uwiodło mnie swoją estetyką i zawsze chętnie wracałam do tej epoki. Ale przecież średniowiecze to 1000 lat historii! Przez to jest tak bardzo pojemne i zróżnicowane. Mamy tu parę epok w jednej. To samo dotyczy ludzi. Wiadomo, że w pracy nad powieścią ludzie są najważniejsi. Dlatego stawiałam sobie pytania – dlaczego ci nasi przodkowie budowali te kościoły, skoro to był gigantyczny wysiłek dla całych pokoleń. Zastanawiałam się, czy robili to też z myślą o nas?
BC: A ja mam wrażenie, że robili to raczej z myślą o sobie, aby przetrwać w naszej pamięci.
ECH: Tak, dzisiaj to wiemy, że to były pomniki dla nich. Ale jeśli szukam jakichś tropów, które pchnęły mnie do pisania, to jednym z nich jest moje poszukiwanie odpowiedzi na pytania – co powodowało tymi ludźmi, kim byli, co działo się w ich głowach.
BC: Zatem zaczyna Pani wchodzić w ich głowy, w tamten sposób myślenia, rozumieć ich. A czy działa to też odwrotnie, czy w jakikolwiek sposób odnosi Pani swoich bohaterów do współczesności? Czy znajduje Pani jakieś wspólne cechy pomiędzy człowiekiem średniowiecza a nami dzisiaj?
ECH: Wspólne są te naturalne, łączą nas pragnienia i potrzeby –w różnych proporcjach. Chcemy tak samo – miłości, bezpieczeństwa, sławy, bogactwa, władzy. Żądzą nami namiętności. Tak naprawdę zmienia się tylko sceneria, ale człowiek jako istota niewiele rozwinął się przez ten czas.
BC: A jak na tym tle wypadają kobiety średniowiecza? Wiele postaci z Pani powieści to bardzo silne osobowości.
ECH: Gdybym chciała pisać o słabych kobietach średniowiecza, to nie miałabym o czym pisać! Kobieta w tamtych czasach, będąc na straconej pozycji prawnej, żeby się przebić, musiała być bardzo silna. I dobrze urodzona! Urodzenie od razu zmieniało półkę – dawało dostęp do wykształcenia (nie musiano jej kształcić, ale można było), zapewniało zupełnie inny poziom życia. Szczególnie w wymiarze materialnym, bo nie musiała troszczyć się o trudne warunki bytowe. Codzienność w tamtych czasach była bardzo trudna – trzeba było ogień rozpalić, z kranu nie leciała ciepła woda (ani żadna woda, bo nie było kranu), trzeba było tę wodę przynieść. Życie kobiet niższych stanów ograniczało się wyłącznie do zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych.
BC: Żadna z nas nie chciałaby być taką kobietą?
ECH: Nie chciałaby. To było bardzo ciężkie życie.
BC: Ale przecież w Pani książkach pojawiają się nie tylko bohaterki dobrze urodzone, są też takie „z obsługi”.
ECH: To jest schemat zaczerpnięty z tragedii greckiej, a zwłaszcza z komedii, która pojawiła się dużo później. Tu akurat pomaga moje wykształcenie. Jak przyjrzymy się schematowi dramaturgicznemu, to zawsze jest pan i jego sługa, a po drugiej stronie pani i jej służka. Pan i pani sami niewiele mogą zdziałać, dlatego to słudzy napędzają dynamikę akcji. To samo znajdziemy u mojego idola, Moliera. To właśnie drugi plan przesądza o jakości planu pierwszego. Pierwszy plan jest zawsze bardzo schematyczny, to plan drugi można rozbudować. Bardzo często postaci pierwszoplanowe są dość drętwe, na szczęście otaczają je inni.
BC: Czy tworząc taką postać pierwszoplanową, dość sztywną postać historyczną, nie ogranicza Pani znikoma ilość informacji na jej temat? Czy to właśnie dzięki bohaterom drugoplanowym łatwiej jest zbudować główną postać „z krwi i kości”?
ECH: Bohatera trzeba „zetrzeć z życiem”; on musi stać się realny dla czytelników.
BC: Wystarczy postawić go w codziennych sytuacjach, jak podczas spożywania posiłków, choćby zupy?
ECH: Chociażby, przecież w średniowieczu też jadano zupy, wtedy nazywane polewkami. Jest zresztą kilka znakomitych książek kucharskich na temat kuchni Słowian. A jedna z nich jest fenomenalna! W zeszłym roku wydała ją „Nasza Księgarnia”. Autorami są Hanna i Paweł Lis, ona prowadziła warsztaty archeologii eksperymentalnej z kuchnią, a on jest archeologiem. Wydali książkę pięknie ilustrowaną, a przede wszystkim z kwerendą historyczną na temat kuchni. Nikt nie przewidział, że ta książka stanie się bestsellerem w kilka miesięcy!
BC: To chyba oznacza, że takiej wiedzy po prostu brakuje. To widać przecież również po sprzedaży Pani książek – to też bestsellery! Czytelnicy takich książek szukają, skąd bierze się ten niedosyt?
ECH: Mieliśmy w kulturze masowej dość długą przerwę dotyczącą pamięci o własnej przeszłości. Naszą wyobraźnią na długi czas zawładnął produkt pochodzący z zewnątrz, przygotowany przez Brytyjczyków, Francuzów, Amerykanów. W pewnym momencie mogliśmy się już prawie czuć Amerykanami.
BC: Ale skoro nie było innych opcji, to odbiorca korzystał z tego, co dostawał. A w przypadku własnej historii dostawał dotąd wersje skrajne – albo rzucające na kolana, albo wpędzające w butę, nie było nic pomiędzy. Czy pisząc książki historyczne czuje Pani na sobie odpowiedzialność za kształtowanie postaw odbiorców?
ECH: W ogóle o tym nie myślę. Gdybym o tym myślała, to bym pewnie się ugięła i ich nie pisała. Wiem, co robię, znam jakość swojej pracy i uczciwe przygotowanie do niej. Robię to według własnej intuicji. Ten sposób pracy, który ewoluował i który wykreowałam przez ten czas, jest efektem własnego smaku. Inaczej zaczynałam, inaczej piszę dzisiaj. Ale staram się nie myśleć o oczekiwaniach społecznych, bo to byłoby nie do udźwignięcia.
BC: Można byłoby zwariować?
ECH: Tak. Dlatego trzeba robić swoje. I mieć dystans, bo obok może się pojawić dziesięciu innych pisarzy, którzy będą uprawiać ten sam ogród literacki, robiąc to zupełnie inaczej.
BC: A czy ma Pani świadomość, że wiele osób, sięgających po Pani książki, czerpie wiedzę o epoce wyłącznie z tej lektury?
ECH: W każdej powieści – za każdym razem to podkreślam – opieram się na źródłach, one są tam obecne. Zawsze bardzo rzetelnie opracowuję materiał źródłowy i dbam o realia epoki. Cała reszta to fikcja.
BC: Ale czasami źródeł jest niewiele, np. dotyczy to okresu, w którym żyli pierwsi Piastowie.
ECH: Faktycznie np. w przypadku Świętosławy (Królowej) nie ma tego dużo. Ale już do „Królestwa” jest ich całkiem sporo. Można tu nawet prowadzić spór historyczny z jedną wersją czy drugą.
BC: Ale tam i postaci przybywa. Mocną stroną tej powieści jest uporządkowanie wydarzeń i ich głównych aktorów. To mogłaby być lektura obowiązkowa przy okazji uczenia się o rozbiciu dzielnicowym w Polsce, co Pani na to?
ECH: Wiem, że ludzie boją się rozbicia dzielnicowego. Nikt nie chce się tego uczyć. Najlepszym przykładem, jak trudna jest historia tego okresu, jest fakt, że istnieją tylko dwie mapy historyczne do tego okresu – jedna Henryków Śląskich (z początku myśli zjednoczeniowych), a druga z czasów Łokietka. Innych map nie ma, bo granice małych księstw zmieniały się tak często, z roku na rok, że nie było sensu robienie map oddających te zmiany.
BC: Czy przy takiej liczbie aktorów na scenie, jak w przypadku rozbicia dzielnicowego, robiła sobie Pani własne diagramy, ilustrujące siatki powiązań?
ECH: Tak. Rozpisałam sobie wszystko na księstwa i na herby, a potem ograniczałam liczbę bohaterów, aby nie obciążać czytelników przyjaźniami, które nie przetrwają, bo postaci okażą się epizodyczne.
BC: To wymaga dużej dyscypliny podczas pisania. Powiedziała Pani, że nie lubi, kiedy autor onanizuje się swoją erudycją przed czytelnikiem. To chyba duża sztuka mieć rozległą wiedzę, ale się nią nie popisywać?
ECH: Trzeba nad tym panować. Bo wiedza i przygotowanie merytoryczne to tylko jedno z narzędzi do prowadzenia akcji. Narzędzie nie może stać się celem! Jest taki powieściopisarz francuski, Christian Jacq, egiptolog, autor bestsellerów. Jego powieści o starożytnym Egipcie są fascynujące i wciągające, bo sama historia Egiptu jest pasjonująca, ale kiedy główny bohater zaczął mi opisywać budowę i działanie jakiegoś narzędzia typu cep, to pomyślałam sobie, że to jednak nie jest naturalne. To tak, jakby Chrobry opisywał budowę miecza. Pewną wiedzę o epoce warto przekazać, ale w zręczny sposób.
BC: Czy to znaczy, że pisząc, myśli Pani o potrzebach czytelników?
ECH: Mam świadomość tego, że czytelnik nie musi znać realiów epoki i chciałabym, aby po moje książki sięgali tacy czytelnicy, którzy nie wiedzą kto był kim, ani jak wyglądała Polska X w. Chcę ich wprowadzić w ten świat.
BC: To akurat świetnie się Pani udaje, po Pani książki sięgają bardzo różni czytelnicy, nie tylko humaniści. To Panią cieszy?
ECH: Myślę, że humaniści wcześniej czy później i tak trafią na dany temat. A historia jest naszym wspólnym dobrem narodowym, należy do nas wszystkich – do pani, do mnie, do pana parkingowego. Trzeba znaleźć na nią taki sposób, żeby każdy w niej odnalazł odrobinę siebie. Tak naprawdę dobry komiks o Mieszku I zrobiłby więcej niż wszystkie podręczniki do szkoły podstawowej.
BC: Co prawda „Królowa”, a to z racji premiery tej książki spotykamy się we Wrocławiu, nie jest komiksem i jest kierowana do trochę starszych czytelników, ale to dokładnie taka opowieść, która daje nam szansę poznania historii nieznanej ze szkoły. To dzieje córki Mieszka I, która została królową Szwecji, Dani i Norwegii. Wielka kobieta średniowiecza, o której Polacy właściwie nic nie wiedzą. To Pani ulubiona postać kobieca z tego okresu?
ECH: Zdecydowanie. Uwielbiam ją. Zresztą Bolesława Chrobrego, jej brata i Mieszka I, ich ojca, również. Potem to chyba Bolesława Śmiałego. A z kobiet córkę Łokietka – Elkę Łokietkównę, królową Węgier. Gigantyczna baba! Też uwielbiam. To ta, która pozbawiła Kazia (Kazimierza Wielkiego) praw do własnego tronu (śmiech).
BC: Ja bym do tego grona dodała Jadwigę Andegaweńską, wnuczkę Elżbiety Łokietkówny, kobietę, która przez chwilę była nawet królem Polski, a nie tylko królową, i która umożliwiła płynne przejście jednej dynastii w drugą, może być?
ECH: Tak, to też była niesamowita istota. Ale ja już niedługo wrócę do swojej ulubionej bohaterki Rikissy (Ryksy Elżbiety). To dopiero kobieta! Postać zupełnie niebanalna, która odważyła się w tamtych czasach na coś, co innej kobiecie nie byłoby wybaczone – miała oficjalny romans z żonatym mężczyzną i to na oczach całego świata!
BC: Okazuje się, że postaci kobiecych o intrygujących i fabularnych życiorysach, wcale nie brakuje w naszej historii. Dużo pracy przed Panią. Kolejkuje Pani jakoś te pomysły?
ECH: I tak i nie. Co z tego, że zrobię sobie kolejkę, jeśli potem sama złamię kolejność?
BC: W takim razie, co po „Królowej”?
ECH: Ostatni tom „Odrodzonego Królestwa”.
BC: Już Pani pracuje nad książką?
ECH: Teraz to czas wyjazdów i spotkań z czytelnikami. Ale zaraz po nich, od listopada, wracam do pracy. Mam nadzieję, że na wakacje przyszłego roku książka mogłaby być gotowa, albo zaraz po wakacjach.
BC: Przy kolejnej części powieści sam research trwa krócej?
ECH: Mam przygotowany materiał w 80%. Ale jest ciągle sporo książek, które muszę przeczytać, żeby lepiej poznać wątki poboczne i zdecydować, jak je przyciąć. Są np. arcyciekawe dzieje wojny kancelaryjnej w Awinionie pomiędzy kolejnymi biskupami Łokietka a Krzyżakami. To w zasadzie kryminał prawniczy. Muszę zdecydować, co z tego zmieści się do książki, a co nie.
BC: Wielokrotnie opowiadała Pani o swojej owocnej współpracy z ekspertami – zawodowymi historykami czy archeologami, trudno było sobie zbudować taki krąg zaufanych specjalistów?
ECH: Początki były trudne. Ale teraz to jest już bardzo komfortowa sytuacja.
BC: Bo teraz jest już Pani marką samą w sobie?
ECH: Po prostu udało mi się przekonać niektórych historyków, że powieść historyczna jest fajną alternatywą dla ich pracy. Często zawodowi historycy deklarują, że nie czytają powieści historycznych, ponieważ oni są naukowcami. Na szczęście trochę się to zmienia, ale zmiany zawdzięczamy zainteresowaniu zwykłych ludzi, którzy dzięki temu, co pojawia się w kulturze masowej, chcą wiedzieć więcej o życiu królów i książąt. To zainteresowanie z zewnątrz otwiera na inne punkty widzenia również naukowców.
BC: Czy zdarzyło się, aby jakiś historyk/archeolog zakwestionował przebieg zdarzeń zaproponowany przez Panią w powieści?
ECH: Nie. Historyk, specjalista od danego okresu, jest dla mnie wdzięcznym czytelnikiem, bo tylko on wie ile w narracji jest faktów, tylko on wie „z czego to uszyłam”. Często dyskutujemy nad przebiegiem zdarzeń, kwestionują któreś z rozwiązań fabularnych, ale wiemy w jak skąpej materii faktów się poruszamy. Ale, może taki pierwszy z brzegu przykład – w „Hardej” Świętosława już jako królowa Szwecji i żona Erika Zwycięskiego przybywa do Poznania, do umierającego Mieszka. Teoretycznie jest to sytuacja niemożliwa. Królowa nie powinna podróżować bez męża. Z punktu widzenia rozwoju akcji potrzebuję jej u łoża ojca. Chcę by usłyszała jego przesłanie i była świadkiem tego, co Bolesław zrobi po śmierci Mieszka z Odą i przyrodnimi braćmi. Konsekwencje tej sceny będą przewijać się do końca „Królowej”, więc dramaturgicznie rzecz ujmując, znacznie lepszym rozwiązaniem jest obejrzenie tej sceny przez pryzmat Świętosławy a nie przywołanie jej w relacji z umierania ojca. Wtedy zadaję sobie pytanie: co jest lepsze? Dla dobra akcji odrobinę nagiąć konwencję historyczną („królowa nie podróżuje”) czy też zachować się poprawnie i stworzyć nudną scenę? Ponieważ ta sytuacja i tak nie zaburza rytmu faktów, wybieram rozwiązanie ciekawsze z punktu widzenia powieści i czytelnika.
BC: Dużą wagę przykłada Pani do warsztatu i do etapu przygotowań, zawsze bardzo szeroko i dogłębnie poznaje Pani temat. Okazuje się jeszcze, że bardzo szybko Pani pisze. Zaskoczyło mnie ogromnie, że „Grę w kości” napisała Pani w cztery tygodnie, to prawda?
ECH: Tak. Ale odchorowałam to tempo. Skończyłam pisać i byłam po prostu chora fizycznie.
BC: A zbieranie materiałów, dużo czasu zabrało?
ECH: Kilka miesięcy. To był bardzo wyczerpujący czas, nie będę chciała tego powtórzyć. To była jazda!
BC: Pisała Pani non stop?
ECH: Po dziesięć, dwanaście godzin dziennie.
BC: Prawie na okrągło!
ECH: Ale ja zawsze tak piszę! Dziesięć godzin to minimum. Nie da się pisać po parę godzin. Ja tak nie potrafię.
BC: Ale są przecież pisarze, którzy deklarują, że wstają wcześnie rano, piszą trzy, cztery godziny, a potem mają resztę dnia dla siebie.
ECH: Widocznie każdy ma swój rytm. Ja tak nie mam. Dla mnie pisanie do harówa. Ja muszę sobie sama wybudować własną fabrykę. W tym czasie nie ma mowy o prowadzeniu normalnego życia – że piszę do szesnastej, a później jestem żoną, matką i przyjaciółką. Nie. Tak się po prostu nie da.
BC: Zawsze wydawało mi się, że pisarz musi zamknąć się w świecie swojej wyobraźni, trochę odpłynąć, aby móc go opisać, a wychodząc do tego zwyczajnego, traci kontakt z opowieścią, dobrze to sobie wyobrażam?
ECH: Dobrze to sobie Pani wyobraża. Traci się kontakt z pracą, wychodząc do normalnego życia i wcale nie ma się kontaktu z normalnym światem, bo głowa jest gdzie indziej podczas pisania.
BC: Taki tryb musi być wyczerpujący.
ECH: Koszmarnie. Wtedy zwracam uwagę na to co jem, żeby minie przeszkadzało w pracy – bo jeśli zjem zbyt dużo, to będę senna. Dlatego pilnuję małych porcji.
BC: Czy mąż gotuje Pani ulubione dania, gdy Panią pochłania proces twórczy? I co to jest?
ECH: Gdy pracuję jest mi wszystko jedno co jem, naprawdę nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Kiedy mąż przejmuje stery gotuje to, na co mają ochotę nasze córki.
BC: A co Panią interesuje poza średniowieczem?
ECH: Lubię XIX w, napisałam „Turniej cieni”, powieść, której akcja toczy się właśnie w tym czasie. To fascynujący czas zmian w Europie i na świecie. Ale myślę, że świetny jest też renesans. Nie zamykam się na możliwości inne niż średniowiecze.
BC: A jak się Pani relaksuje (oprócz sprzątania)?
ECH: Bardzo intensywna praca wymaga intensywnego relaksu. Dla mnie najlepszym sposobem jest po prostu wyjechać z najbliższymi na miesiąc, być bez zasięgu.
BC: Skandynawia?
ECH: Ale za kołem podbiegunowym.
BC: Nie za zimno?
ECH: Absolutnie. Polarne lato jest wspaniałe. Poza tym, na co dzień, mieszkam w Kołobrzegu. I kocham deszcz, i wiatr. Nie jestem ciepłolubna.